6:00
Z głośników w kajutach rozległa się radosna melodia. Zostało 10 minut do briefingu. Ziewając cicho zeskoczyłam z mojej koi, wzięłam pierwszy lepszy kostium kąpielowy i zamknęłam za sobą drzwi od mikroskopijnej łazienki.
- Wstajesz?- spytałam mojego dziadka, podczas związywania włosów w kucyk. On tylko pokiwał głową i poszedł się przebrać.
To był pierwszy poranek na Roatanie. Nasz statek cumował przy restauracji “Romeo’s”, od której zdążyliśmy przez noc oddalić się o 50 kilometrów. Teraz znajdowaliśmy się kilometr od brzegu. Za chwilę miało rozpocząć się pierwsze nurkowanie.
Weszłam stromymi schodkami na wyższy pokład łodzi. Rutynowo nalałam sobie herbaty i wzięłam paczkę ciastek “Oreo”. Ciastka i ciepły napój o poranku były niejako tradycją wypraw nurkowych. Uczestnicy powoli zaczęli się zbierać w głównym pomieszczeniu. Wszyscy nalali sobie do filiżanek czarną kawę i usiedli obok mnie przy dużym stole. Grupa nurkowa składała się z ośmiu Polaków i sześciu Amerykanów. Większość z nich to mężczyźni po pięćdziesiątce. Z jednym z nich ucięłam sobie krótką pogawędkę, ponieważ znaliśmy się z poprzednich wypraw.
- Wiadomo gdzie będziemy nurkować? - spytałam popijając herbatę.
- Na tablicy nie było jeszcze informacji, pewnie dopiero teraz nam powiedzą. Dziadek przyjdzie? - Tak, tak. Powinien zaraz tu być.
Po paru minutach do pomieszczenia weszła osoba z obsługi statku zapraszając nas na dive deck, czyli miejsce ze sprzętem nurkowym i wejściem wprost do wody. Ten tydzień składał się z nurkowania bezpośrednio z łodzi, na której mieszkaliśmy. To wygodne rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że pełny ekwipunek nurka waży około 30 kilogramów. Składa się na niego m.in. BCD (buoyancy control device), 10-ciolitrowa lub też 15-tolitrowa butla z powietrzem lub nitroksem, balast ok 5 kg, pianka, płetwy, maska. Chodzenie w tym ekwipunku po lądzie w płetwach to taniec pingwina na lodzie. W zależności od organizacji safari nurkowego, na dane miejsce nurkowe (“spot”) można również dotrzeć zodiakiem tj. pontonem jakich używa na przykład wojsko lub “Donią” - łodzią ze sprzętem nurkowym. Pontony są mniej komfortowe i bezpieczne, ponieważ aby się do nich dostać, trzeba zejść po drabince już ubranym w sprzęt.
Zaczął się briefing. Na samym początku zostaliśmy powiadomieni o ilości dive masterów na łodzi, liczbie i czasie trwania nurkowania oraz ogólnych zasadach bezpieczeństwa.
Byłam jeszcze śpiąca a falująca woda kołysała mnie do snu.
7:00
Mieliśmy nurkować w “Valley of the king”. To miało być nurkowanie rafowe. Proste. Bez prądu. Maksymalna głębokość to 30 metrów.
Zaczęłam się ubierać.
Pierwsze nurkowanie ma to do siebie, że cały sprzęt jest jeszcze suchy. Pianka była ciepła od promieni słonecznych, więc szybko wsunęłam ją na siebie. Sprzęt był już przygotowany przeze mnie dzień wcześniej.
Zazwyczaj, od razu po wejściu na statek i zajęciu kajut, należy wypakowywać ekwipunek. Są to dwa automaty oddechowe, jeden zapasowy pomalowany na odblaskowo żółty, BCD, czyli kamizelka kontrolująca pływalność nurka, a także oczywiście maska z rurką, płetwy, komputer nurkowy, rękawiczki i latarka. Każdy z nas ma na łodzi skrzynie, w której trzyma sprzęt. Zaczęłam sprawdzać, czy automaty są dobrze dokręcone i czy mam balast w kieszeniach. Mieliśmy nurkować w słonej wodzie, dlatego mój balast musiał być o wiele cięższy niż ten, którego dawniej używałam na treningach w basenie czy jeziorze. W zasadzie, w słodkiej wodzie wystarczy sam ekwipunek nurka, aby się zanurzyć, ponieważ nie musimy walczyć z solą, która wypiera ciało człowieka.
To już. Poziom adrenaliny w organizmie zaczął szybko wzrastać. Stałam w kolejce na podeście, żeby w końcu skoczyć do wody. Przede mną były jeszcze dwie osoby. W tym czasie zaczęłam zakładać płetwy i przemyłam maskę płynem do naczyń, który miał zapobiec formowaniu się pary.
- Gotowa, młoda? - zapytał jeden z mężczyzn.
Pokiwałam głową i wzięłam aparat oddechowy do ust. Lewą ręką zakryłam twarz, żeby powstrzymać automat i maskę przed spadnięciem, podczas nagłego kontaktu z taflą wody. Prawą ręką trzymałam inflator, którym odpowiednio wcześniej napompowałam kamizelkę. Zrobiłam krok do przodu. Krok w nieznane. Moje ciało przeszedł dreszcz. Grawitacja zamieniła się w lewitacje. Woda była stosunkowo chłodna, miała 25 stopni. To oznaczało, że na 20 metrach będzie jeszcze zimniejsza. Rozejrzałam się dookoła. Świat z tej perspektywy wygląda inaczej, tak, jakbyś podzielił go na dwie części. Żółte, jasne słońce na górze i migotliwie, rozbite na kawałeczki promienie słoneczne na dole. Pokazałam znak “OK” i czekałam na mojego buddy, czyli mniej formalnie, kumpla pod wodą.
Żelazną zasadą nurkowania jest posiadanie buddy. Na białej tablicy z informacjami na statku, czerwonym markerem codziennie jest napisane “NO SOLO DIVING”, czyli nie można nurkować pojedynczo. Jakby na to nie patrzeć, to niebezpieczny sport, więc zawsze trzeba mieć kogoś do pomocy w kryzysowych sytuacjach.
Kiedy już oboje byliśmy w wodzie, divemaster pokazał kciuk w dół, sygnalizując, że możemy się zanurzać. Początkowo chabrowa woda zmienia swój kolor na zielonkawo-błękitny. Spojrzałam na komputer, już 20 metrów. Zastanawiałam się, ile w języku polskim jest określeń na kolor wody. Im głębiej, tym otoczenie się bardziej zmienia. “Szybko schodzimy” pomyślałam, co jakiś czas regulując ciśnienie w uszach. Przez 50 minut człowiek może być ze swoimi myślami. Słyszy swój oddech i widzi jak reaguje ciało, jak tylko wykona się niespodziewany ruch. W pewnym momencie wydawało mi się, że zauważyłam Spanish dancer. To niezwykły ślimak. Piękny purpurowy kolor sukienki przywoływał wirującą tancerkę flamenco na rozgrzanym piaskiem dziedzińcu. Uciekł tak szybko jak Kopciuszek.
Koniec. Powoli wracam do rzeczywistości, sklejając kawałki światła do momentu, gdy zobaczę blask słońca. Rozbieram się, żeby wziąć ciepły prysznic i przebrać się w suchy kostium.
8:00
Zeszłam z powrotem do głównego pomieszczenia i usiadłam przed oknem. Dołączyli do mnie znajomi mojego dziadka, on sam usiadł przy stole z kimś, kogo nie znałam za dobrze. Zaczęliśmy rozmawiać o planie na kolejny dzień.
- Podobno ma być nurkowanie z rekinami.
- Tak, na tablicy już napisali. Rafowe czy Nurse shark?
Przysłuchiwałam się rozmowie. To nie był pierwszy raz, gdy miałam nurkować z rekinami. Takie nurkowania mają w sobie urok, ale nie są moimi ulubionymi. Ciekawiło mnie jednak, jaki rodzaj rekinów mieliśmy zobaczyć. W rozmowie padły rekiny nursy i rekiny rafowe. Wcześniej czytałam trochę o nurkowaniach na Roatanie, więc stawiałam na rafowe. Były one najczęściej spotykane, spośród około 15 rodzajów znajdujących się przy wyspie. Czasami podczas nurkowania, zastanawiam się, kto kogo ogląda. Kto jest obiektem w zoo?
10:00
Następnego dnia po śniadaniu szykowaliśmy się do nurkowania z rekinami.
To nie tak, że podczas normalnego nurkowania nie jesteśmy w stanie zobaczyć rekinów. Chodzi głównie o to, aby zrobić im zdjęcia z bliska, popatrzeć, jak wyrywają sobie z pysków ryby i poszukać ich zębów, gdy spektakl się już skończy.
Ruszyłam po moją piankę, która, jak się tego spodziewałam, była całkowicie mokra. Ubierałam się jednocześnie słuchając briefingu. W pewnym momencie spojrzałam zdziwiona na divemastera.
Będziemy nurkować z prądem, DRIFT DIVING. Aby dotr zeć do miejsca docelowego, musimy schodzić po linie, ponieważ prąd był na tyle silny, że mógłby nas sprowadzić w inną stronę.
Na pokładzie wszyscy zaczęli szybko się ubierać i przygotowywać sprzęt. Musieliśmy razem, w tym samym czasie, zejść pod wodę. To oznaczało, że tym razem musieliśmy wypompować całe powietrze z BCD, czyli inaczej było to “negative entry”. (Gdy kamizelka jest napompowana, wtedy jest to “positive entry”)
Założyłam rękawiczki i ustawiłam się w kolejce na podeście. Czułam się jak kierowca Formuły 1. Zaraz będzie wyścig. Muszę mieć dobry start.
- GO! GO! GO!- krzyknął divemaster.
Nie myśląc wiele - skoczyłam i natychmiast złapałam się liny. Zaczęłam schodzić w dół. Zanim się obejrzałam, byłam na 20-u metrach. Całą grupą przykucnęliśmy w półkolu na białym piasku. Po chwili divemasterzy otworzyli pudło z przygotowanymi rybami. Nagle zamiast spokojnej rafy zobaczyłam burzę piaskową i wojnę rekinów o kawałki ryby. Niesamowite wrażenie. To tak jakby przenieść się w przeszłość i być świadkiem krwawych walk na polu bitwy, a ty siedzisz w oku cyklonu.
Po 25-ciu minutach ryby się skończyły i rekiny odpłynęły. Zaczęło się poszukiwanie zębów rekinów. “Znalazłam.” - pomyślałam, robiąc wielkie oczy. Sięgnęłam po mały kieł.
Cudowne zakończenie nurkowania!
Prąd na powierzchni nadal był silny, więc leżeliśmy na tafli wody z napompowanymi BCD i czekaliśmy na łódź. Niedługo potem statek był już bardzo blisko. Przepłynął niecałe 5 metrów od nas i zatrzymał się burtą do przodu. Po kolei wchodziliśmy po drabince i wykończeni zaczęliśmy zdejmować cały sprzęt.
16:00
- Ach, już pora!- powiedział ktoś na korytarzu, gdy na pokładzie rozległ się dzwonek.
O czternastej zjadłam lunch i jak każdy normalny nurek poszłam spać. Większość osób wolny czas po obiedzie spędza na sun decku, opalając się, albo tak jak ja, śpiąc w kajucie. Wiele osób myśli, że nurkowanie to jeden z najmniej męczących sportów, w rzeczywistości godzina pod wodą działa podobnie jak godzinny bieg.
Byliśmy na statku już trzy dni. Dzisiejsze nurkowanie popołudniowe odbywało się na wraku. W R A K U. To jedno z najciekawszych rodzajów nurkowania, można poczuć się niemalże jak archeolog, albo odkrywca skarbów!
Jak zwykle, założyłam przemoczoną piankę, sprawdziłam sprzęt i przemyłam maskę płynem do naczyń. Nie myślałam o niczym oprócz wraku, który mieliśmy zobaczyć. Wskoczyliśmy do wody, zanurzyliśmy się i powoli schodziliśmy coraz niżej.
To, co wyglądało na pierwszy rzut oka jak motorówka, potem jak kuter, zamieniało się powoli w ogromny tankowiec. Im głębiej schodziłam, tym więcej widziałam. 30 metrów.
Chyba wiem, co mnie tak pociąga w nurkowaniu. To poczucie kompletnego odcięcia się od wszystkiego, co realne. Nagle nawet moje ciało przestaje istnieć. Czułam jak powoli moje nogi, potem tułów, ręce, głowa, rozpływają się. Lewitowałam nad wrakiem. Tylko on był realny, tylko on istniał w tamtej chwili.
Wpłynęliśmy do tankowca. Przepłynęłam przez ramę dawnego okna i dotarłam do schodów, którymi wpłynęłam na sam czubek dziobu. 20 metrów. Zanurkowałam niżej i odkryłam dziurę, która prowadziła do piwnicy. 35 metrów. Straciłam poczucie czasu. 15 minut później spojrzałam na komputer, który pokazywał mi moją aktualną głębokość, temperaturę wody i… ikonę symbolizującą znak procenta w miejscu, gdzie powinna być informacja o tym, ile czasu mogę jeszcze spędzić na danej głębokości.
“Niedobrze…”, pomyślałam.
Wpadłam w dekompresje. Wiedziałam co robić, zadziałałam automatycznie. Tym razem zamiast jednego, zrobiłam dwa przystanki. Pierwszy, decompression stop, drugi, safety stop. Chodziło o to, żeby pozbyć się azotu z mojego organizmu. Przez to, że spędziłam za dużo czasu na jednej głębokości poziom azotu w mojej krwi wzrósł. Gdybym nic z tym nie zrobiła, prawdopodobnie skończyłabym w szpitalu w bardzo poważnym stanie. Nurkowanie uczy odpowiedzialności. Zaszalałam, straciłam poczucie czasu i w jednym momencie naraziłam swoje życie na niebezpieczeństwo. Głębia wciąga. Znane są przypadki, kiedy nurkowie nie wypływają, a świadkowie widzą, że celowo nurkują coraz głębiej, mimo, że mogliby się zatrzymać.
19:40
Mieliśmy chwile przerwy po kolacji. To był nasz przedostatni wieczór na łodzi. Noc jest zdecydowanie niesamowitą porą na obserwowanie życia podwodnego, między innymi dlatego, że jest go tam znacznie więcej, niż za dnia. Poza tym, sam nastrój jest inny. Nocą nurkowania są kameralne. Tylko parę osób. Nikt się nie szamocze, każdy celebruje chwilę. To jak wieczorna msza.
Zacisnęłam sznureczek od latarki i ziewając założyłam maskę. Po kolei wskakiwaliśmy do kojącej wody. Mimo, że słońce już zaszło, woda była bardzo ciepła.
Tym razem pod wodą spotkaliśmy zatrzęsienie zwierząt. Dla zabawy zaczęłam liczyć gigantyczne homary, które widziałam.
“To jakiś zlot”, pomyślałam.
Było ich aż 23. Tęczowe, błękitne, lazurowe. Ukrywały się między małymi skałkami, czasami nieśmiało i jakby leniwie wyglądały zza kamieni reagując na blask latarek.
W dziurach rafy koralowej zauważyłam murenę. Pokazałam odpowiedni znak divemasterce, która lekko uderzając metalowym hakiem w butle dała znać grupie, żeby zobaczyła tą rybę. Była nadzwyczajnie duża, miała 2,5 metra. Jej limonkowy kolor wyraźnie odcinał się od bladofioletowy rafy. Feeria kolorów, barw i kształtów, jak na placu w Marakeszu.
Każde nurkowanie to podróż. Mikrowyprawa z początkiem i końcem, z punktami zwiedzania i napotkanymi mieszkańcami, a wszystko w innym wymiarze. W moim wymiarze.
21:00
Po nocnym nurkowaniu zawsze dostajemy gorącą czekoladę. Nie ma nic lepszego od picia gorącej czekolady na sun decku, gdy słucha się muzyki i obserwuje gwiazdy, które świecą tu wyjątkowo mocno. To czas, kiedy mogę sobie poukładać wspomnienia z minionego dnia i przygotować się na kolejny.
Byłam zmęczona, ale chciałam jeszcze zostać na pokładzie i popatrzeć na ledwo widoczny horyzont. Za każdym razem o tej porze w mojej głowie pojawia się pytanie: “ciekawe co zobaczymy jutro?”.
Comments