KONIEC ŚWIATA
- Anna Bukowska
- 15 cze
- 3 minut(y) czytania
Anna Bukowska
O ile bogatsze jest nasze życie właśnie dzięki podróżom. Tym małym i dużym, tym krótkim i długim. Podróżom realnym, wirtualnym, z bohaterami ulubionych książek, do przeszłości (na przykład w poszukiwaniu historii własnej rodziny), czy w końcu – w głąb siebie samego.
Przez ostatnie dwa tygodnie zastanawiałam się, o której z moich podróży powinnam napisać. Uwielbiam zwiedzać stare miasta, galerie, muzea, kościoły, szwendać się po ukrytych uliczkach, niespiesznie pić kawę w kawiarni pełnej ludzi. A z drugiej strony kocham też wieś, lasy, łąki, góry, jeziora i morze. Natura działa na mnie bardzo kojąco. Poznawanie nowych miejsc zdecydowanie poszerza horyzonty.
Nieco przewrotnie, postanowiłam opowiedzieć Wam dzisiaj o miejscu, które jest dla mnie szczególnie ważne. To miejsce, w które jeździłam każdego roku, przez wiele lat. Pisząc „wiele lat” nie mam na myśli pięciu, dziesięciu czy nawet piętnastu lat, ale ponad trzydzieści. Możecie pomyśleć, że szkoda życia na spędzanie wakacji zawsze w tym samym miejscu. Że to nudy. Jednak dla mnie ten coroczny wyjazd był jednym z tych momentów, na które się niecierpliwie czeka, mimo że wiązało się to ze spędzeniem kilku „ładnych” godzin w załadowanym po sufit maluchu – czy możecie to sobie wyobrazić? To była naprawdę męcząca podróż, na którą składało się wiele elementów: stanie w korkach, samochód bez klimatyzacji (lato i słońce!), brak przestrzeni, by nawet delikatnie rozprostować nogi, a do tego wszystkiego huk silnika. Wiedziałam jednak, że wyjazd do Stilo i do Sasina był wart wszystkich niedogodności.

Do Stilo, nadmorskiej wsi, słynącej z pięknej latarni morskiej, z oddalonego o trzy kilometry Sasina prowadziła tylko jedna, wąska droga. Lata temu, na zielonej tablicy jakiś dowcipniś-chuligan przekreślił nazwę miejscowości i zastąpił ją napisem: „KONIEC ŚWIATA”. Muszę przyznać, że wandal był uważnym obserwatorem, bo Stilo w istocie zdawało się być na końcu świata. Wieś liczyła zaledwie kilka poniemieckich domów. Stilo otaczały lasy, łąki i pola. By dojść nad morze, trzeba było przygotować się na ponad dwudziestominutowy spacer. To wszystko sprawiało, że Stilo mogło pochwalić się pustymi plażami. Lasy pełne były bagien, borówek, łochyni i grzybów. Mogliście nie słyszeć o łochyni – to rzadki gatunek borówki, rosnący głównie na bagnach. Krzaki dochodzą do 80 centymetrów wysokości, a owoce przypominają w smaku i wyglądzie borówki amerykańskie. Z kolei bagno to roślina, której krzewy wydzielają bardzo silny zapach, a liście przypominają rozmaryn (stąd jedna z nazw zwyczajowych to rozmaryn leśny), ale krzaki te są trujące.
Przy jednej ze ścieżek prowadzących nad morze, były ogromne wydmy. Wspinaliśmy się na nie i turlaliśmy, jak zimą po śniegu. Gdybyśmy wybrali inną z dróg na plażę, moglibyśmy wspiąć się pod górę do najwyższego punktu w okolicy, do latarni morskiej, która zbudowana została w 1906 roku. Widoki z tarasów latarni zapierały dech w piersiach. Przy plaży w Stilo stał również buczek – ceglany budynek. Kiedy mgła była tak gęsta, że światło z latarni nie było w stanie się przez nią przebić, wtedy marynarzy i pływające w pobliżu jednostki, ostrzegał właśnie buczek, za pomocą głośnego buczenia.

Okoliczne, szerokie plaże to również był mój raj. Biegałam po drobnym, bardzo jasnym piasku, budowałam zamki z fosą, kopałam głębokie doły (tak, by dokopać się do morza), pływałam, bawiłam się z koleżankami i kolegami. Przebywając na plaży, nie sposób było nie zauważyć dwóch masztów, które wystawały z morza. Te przeładunkowe maszty należały do duńskiej jednostki West Star, która zatonęła podczas sztormu w 1971 roku. Marzyłam, by tam zanurkować. Wyobrażałam sobie, że odnajdę wrak kryjący skarby i tajemnice, które czekały właśnie na mnie i na moich przyjaciół. Uwielbiałam godzinami spacerować po plaży, po lesie. Znałam w okolicy niemalże każde drzewo. Sasino, Stilo – dzięki temu, że tak dobrze znałam te miejsca, czułam się bezpiecznie, jak u siebie, na rodzinnym Żoliborzu. Tylko przestrzeń była inna: więcej powietrza, lasu, piasku, wiatru i szumu traw. To było moje miejsce na ziemi, miejsce, w którym odpoczywałam.

Sasino było zdecydowanie większe od Stilo. Do ciekawszych architektonicznie budynków na pewno można było zaliczyć pałac, budynek poczty, szkołę, pozostałości poniemieckiej gorzelni, a także stary cmentarz. Trzeba przyznać, że obie te wsie miały swój urok, a otaczająca je przyroda zachęcała nie tylko do wycieczek pieszych czy rowerowych, ale także do jazdy konnej.
Lata mijały, a ja wciąż przyjeżdżałam do Sasina, do Stilo. Zmieniałam się ja, ale i te miejsca. Coraz więcej osób przyjeżdżało tutaj na wakacje. Pojawiły się kampingi, wyremontowano pałac, letników na plażę woziły furmanki, a warzywniak z czasem zamienił się w bar, by kilka lat później stać się słynną na niemalże całą Polskę restauracją „Ewa Zaprasza”.
Wciąż mam sentyment do tego miejsca i z chęcią pojechałabym tam znowu, po piętnastu latach. Tylko – czy warto? Czy odnajdę moje miejsca, moje zapachy, wspomnienia? Może tym razem powinnam się wybrać w podróż ze starymi zdjęciami, a potem zamknąć oczy i przenieść się na „Koniec świata”, gdy w tle Lionel Richie będzie śpiewał „Hello”, a Stanisław Soyka „Play it Again”.
A Ty, lubisz wracać tam, gdzie już byłeś?
Comments