top of page

„Kanada pachnąca żywicą”

Pewnego dnia, prawie dwa lata temu, moja mama rozpoczęła planowanie naszej letniej rodzinnej podróży. Celem była Kanada. Podszedłem do mapy świata, która wisi w moim pokoju i wtedy pomyślałem, że to chyba największy kraj, który w życiu zobaczę. Dzisiaj wiem, że Kanada to ogromny i pusty kraj. Na obszarze prawie 10 milionów kilometrów kwadratowych mieszka mniej ludzi, niż w Polsce. Średnia gęstość zaludnienia to 3,7 osoby na kilometr kwadratowy. To tak, jakby na między Belwederską a Stępińską i Gagarina mieszkały cztery osoby. Naszą podróż rozpoczęliśmy od wschodniego wybrzeża Kanady. Jest bardzo ciepło i wilgotno. Zaczynamy od pięknego i ogromnego Toronto. Jest jak każde wielkie miasto, tylko jakby spokojniejsze. Zanim ruszymy na wschód, najpierw odwiedzamy Niagarę. Na małym stateczku, w czerwonych plastikowych płaszczach, płyniemy prosto pod potężny wodospad. Wszyscy szaleją z radości. Woda jest wszędzie i im jest jej więcej tym bardziej się wszyscy cieszą. Jest przygoda. Potem odwiedzamy Montreal, miasto sztuki, galerii i muzeów. Quebec, miasto, jak z książek historii, z budowlami jak z bajki. Ludzie mówią tu po francusku, angielski jest językiem obcym. Im bardziej jedziemy na wschód, tym mniej jesteśmy się w stanie porozumieć po angielsku. Podróżujemy dalej w kierunku Tadoussac. Tam czekam na prawdziwą przygodę, czyli spotkanie z wielorybami. Już nie jest gorąco – musimy założyć puchowe kurtki i spodnie, żeby wypłynąć łodzią na rzekę Św. Wawrzyńca, w poszukiwaniu wielkich ssaków. Niesamowite wrażenie robią na mnie ogony matki i jej wielorybich dzieci rozbijające wodę wokół nas. Z Quebec nasza podróż prowadzi na zachód Kanady, do Calgary. Na początku plan był taki, żeby pojechać z Quebec do Calgary samochodem. Google Maps pokazał jednak 1 dzień i 16 godzin jazdy, czyli 40 godzin. A więc prawie tydzień podróży. Lecimy więc samolotem. Docieramy do Calgary, gdzie w 1988 roku odbywały się Igrzyska Olimpijskie. Dla odmiany na zachodnim wybrzeżu wszyscy mówią po angielsku. Ruszamy dalej – autostradą lodowcową, w kierunku parków narodowych Banff i Jasper. I muszę przyznać, że od tego momentu Kanada naprawdę mi się podoba. Na każdym kroku obserwujemy dzikie zwierzęta. Najpierw w zachwycie zatrzymujemy się na widok karibu, które pasą się przy drodze. Potem obserwujemy lisy, sarny, kozice na skałach, niedźwiedzie, które postanawiają się przemieścić przez autostradę, żeby poskubać jagód z dorodniejszego krzaka po drugiej stronie drogi. Przecieramy oczy ze zdumienia, przekrzykujemy się w samochodzie, nie zdążamy z wyciągnięciem aparatów. A jednak po tygodniu podróży karibu nie robią na nas wrażenia, a małe niedźwiadki bawiące się nad strumieniem można wypatrzeć właściwie wszędzie. Przywykamy szybko do tego, co piękne i dzikie. Parki narodowe Kanady, to nie tylko zwierzęta. To także piękne turkusowe jeziora, wodospady, wąwozy, lodowce. W jednym z jezior w Jasper Park (Edith Lake) decyduję się na kąpiel. Woda jest naprawdę zimna. Igiełki przeszywają mnie do kości po pierwszym skoku. Ale skaczę kilka razy. To niesamowite przeżycie. Pływamy też po jeziorach tradycyjnym canoe z jednym wiosłem. W Jasper Park jest też naturalne planetarium – miasto Jasper utworzyło tam rezerwat ciemnego nieba, żeby umożliwić obserwację gwiazd. Widzimy lecącą nad nami międzynarodową stację kosmiczną. Wydaje się na wyciągnięcie ręki, choć jest oddalona od nas o około 400 km.

Z Jasper Park jedziemy jeszcze dalej na zachód do Whistler – pięknego ośrodka górskiego. Jest tam najdłuższa na świecie gondola Peak2Peak, łącząca dwa szczyty odległe od siebie o ponad 3 kilometry. Znowu jesteśmy otoczeni przez zwierzęta – tym razem zabawne świstaki.




Na koniec naszej podróży jesteśmy kilka dni w Vancouver. Odwiedzamy wąwóz z wiszącym mostem, Capilano Suspension Bridge. Idziemy na musical pod gołym niebem, jeździmy po mieście rowerami, odwiedzamy oceanarium. Przez kilka dni wydaje nam się, że znowu jesteśmy w innym, tym razem tak bardzo cywilizowanym, świecie.


Co zapamiętałem z Kanady? Wolność i bliskość dzikich zwierząt, czyste powietrze, ogromną różnorodność doświadczeń. Upał i lipcowe zimno. Lodowce i plaże. Skaliste góry i oceany. I wielkie miasta, w których czy na zachodzie, czy na wschodzie, dobrze byłoby pomieszkać.




Grafika 1. Wodospad Niagara




Grafika 2. Wieloryby na Rzece Św. Wawrzyńca



Grafika 3. Karibu



Grafika 4. Moraine Lake; Banff National Park



Grafika 5. Lake Louis, Banff National Park



Grafika 6.Peak2Peak Gondola, Whistler, British Columbia











*Tytuł mojego artykułu zaczerpnąłem z książki Arkadego Fiedlera „Kanada pachnąca żywicą”, którą serdecznie polecam.


Maksymilian Remiszewski


Comentarios


bottom of page