Indian Lake
- Aleksander Jarnicki
- 15 cze
- 4 minut(y) czytania
Aleksander Jarnicki
Minęło 21 lat od mojego pierwszego wyjazdu do USA. Byłem na pierwszym roku studiów w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Puławach i postanowiłem zobaczyć, o co chodzi z tą Ameryką. Przy okazji zamierzałem poprawić swoją znajomość języka i podreperować studencki budżet. Organizacją wyjazdu zajmowała się fundacja działająca przy Uniwersytecie Warszawskim. Trzeba było przejść przez rozmowę kwalifikacyjną i dość stresującą rozmowę z konsulem w ambasadzie amerykańskiej w celu uzyskania specjalnej wizy pracowniczej. Później jeszcze tylko uiszczenie opłaty za bilet lotniczy i koszty programu, a następnie wylot w nieznane.
Gorący Nowy Jork wydał się hałaśliwy i brudny. Zakwaterowano nas, wraz z innymi studentami z całego świata, na dwie noce w hotelu. W tym czasie odbyło się spotkanie wprowadzające z organizatorami wyjazdu, mogliśmy zintegrować się i wyruszyć na piesze miejskie wycieczki. Po dwóch dniach udałem się autobusem słynnego przewoźnika Greyhound do miasteczka Glens Falls skąd odebrali mnie Helen i Garry, managerka hotelu, w którym miałem pracować i jej mąż. Przybyłem z nimi do miejsca, które stało się moim drugim domem na cztery kolejne wakacje - Indian Lake. Zamieszkałem w dużym drewnianym budynku. Nazywaliśmy go Blue House ze względu na kolor elewacji. Obok stał garaż, który później też został przerobiony na pokoje. Za domem rozciągała się ogromna polana z trawnikiem. W oddali widać było las. Miejscowość miała może niewiele ponad tysiąc mieszkańców, którzy zamieszkiwali tylko i wyłącznie w jednorodzinnych domkach. Było kilka ulic, a życie całej miejscowości skupiało się przy Main Street. Tam również stał nasz studencki dormhouse. Naprzeciwko domu stał budynek biblioteki. Chodziłem tam, aby wypożyczać płyty DVD z filmami sprzed kilku lat. Obok biblioteki znajdowała się przychodnia lekarska. Troszkę dalej restauracja i całkiem duży supermarket. Po naszej stronie ulicy natomiast była szkoła, obok było urocze bistro, gdzie na lunch kupowałem bardzo smaczne kanapki. Odrobinę dalej meksykańska restauracja, w której pierwszy raz w życiu spróbowałem fajity oraz stacja benzynowa. Jak można sobie wyobrazić, Indian Lake nie było największym miastem, a rozrywki tam były ograniczone. W grę wchodziły następujące rzeczy: wieczór filmowy ze stacją TBS we wtorki i czwartki, kiedy nadawano znany serial HBO Seks w wielkim mieście, przejażdżka rowerem po okolicy, na przykład w celu zrobienia zakupów lub nabycia kanapek, opalanie się, gdy pogoda sprzyjała, na trawniku za domem. Trzeba było tylko uważać na wścibskiego sąsiada, który jak kiedyś zobaczył moje koleżanki w kostiumie bikini, zadzwonił do szefowej z informacją, że opalają się one nago! Indian Lake to typowe małe miasteczko, w którym wszyscy o wszystkich wiedzą. Urzekła mnie natomiast prostolinijność Amerykanów. Sprzedawca w supermarkecie zawsze witał mnie słowami: „Jak się masz przyjacielu?”. Bibliotekarka proponowała „nowości” filmowe. Poznałem w mojej pracy licealistkę Katie. Przegadaliśmy niezliczone godziny na naszej werandzie. Inną koleżanką była sześćdziesięcioletnia Beverly, hostessa z restauracji, w której pracowałem. Miała niesamowite poczucie humoru, choć zdarzało jej się być opryskliwą i nieuprzejmą, zwłaszcza gdy jej mąż ciężko zachorował. Jest jedną z nielicznych osób, z którą nadal mam kontakt poprzez media społecznościowe. Zawsze obiecywała, że musi się kiedyś nauczyć „tego Internetu” i kupi sobie komputer. Słowa dotrzymała. Nadal wymieniamy się wiadomościami. Beverly, już leciwa pani, mieszka z kolejnym mężem w Kalifornii. Bardzo ciekawą osobą była moja szefowa Pat, właścicielka kompleksu hotelowego w Blue Mountain Lake, w którym pracowałem. Chociaż była milionerką, pracowała z nami jak równy z równym. Była miła i potrafiła kierować wielkim hotelem stanowczo, ale zawsze z uśmiechem.

Blue House, Indian Lake, NY
Wracałem do Indian Lake jeszcze trzy razy. Za każdym razem skład studentów, z którymi mieszkałem i pracowałem odrobinę się zmieniał. Niektóre osoby wracały co roku. Choć minęło ponad 20 lat uważam ten okres mojego życia za jeden z najważniejszych. Wyjazdy nauczyły mnie odpowiedzialności i ciężkiej pracy. Pokazały mi, jak różnorodny i ciekawy jest świat z dala od naszego domu. Poznałem tu gorycz porażki i musiałem się skonfrontować z trudnymi życiowymi sytuacjami. Do restauracji, w której pracowałem, przyjeżdżali dość bogaci ludzi, typowi przedstawiciele średniej i średnio - wyższej klasy amerykańskiego społeczeństwa. Byli wśród nich i prawnicy z Wall Street, nauczyciele, przedstawiciele wolnych zawodów, a nawet siostry zakonne. Jednocześnie miałem kontakt zarówno z uczniami, studentami, pracownikami fizycznymi, jak i miejscową inteligencją. Mogłem dzięki temu docenić każdą pracę. Stany nauczyły mnie, że każda praca jest ważna i wyjątkowa, i trzeba ją wykonywać sumiennie.
Poza tym poradziłem sobie sam, bez niczyjej pomocy. Przetrwałem na przykład bezsenną noc w Nowym Jorku z walizką w ręce. Plan był taki: dojadę do centrum Nowego Jorku, zostawię walizkę w przechowalni, pochodzę po Manhattanie, pójdę coś zjeść, z samego rana odbiorę walizkę i pojadę autobusem do Indian Lake. Niestety przechowalnia na noc się zamykała, a otwierała się rano już po odjeździe autobusu. Zostałem więc z 20 kilogramową walizką, bez hotelu na noc na Manhattanie. Udało mi się pójść do jakiejś knajpy, poznałem ciekawych studentów z Tennessee. Bar zamknął się o 2:30, a ja ostatnie trzy godziny do odjazdu autobusu spędziłem na dworcu z duszą na ramieniu. Nigdy więcej nie odważyłem się na podobną przygodę. Licho nie śpi.
W Indian Lake pokochałem muzykę country. Godzinami słuchałem Reby McEntire albo Kenny’ego Chesney. Poznałem też hip hop, który królował na każdej ukradkiem organizowanej przez nas imprezie. Zapoznałem się z innym stylem życia od tego, jaki znałem w Polsce. Byłem w Ameryce, gdzie ludzie pracują na dwa etaty, całe życie spłacają kredyty na domy i zadłużoną kartę kredytową. Poznałem kraj, w którym komunikacja miejska poza dużymi miastami nie istnieje. Życie bez samochodu nie jest możliwe. Dobrze, że miałem cudownych znajomych. Inaczej wizyta u fryzjera lub w sklepie z ubraniami nie byłaby możliwa. Zobaczyłem, jak pracowici są ludzie. Większość młodych osób, które poznałem, pracowała, by zaoszczędzić na studia. Ameryka to kraj, w którym są duże możliwości i można bardzo wiele osiągnąć ciężką pracą. Jednocześnie nie jest to miejsce usłane różami i ma wiele wad. Myślę, że zalety przeważają nad wadami i dlatego jest nadal tak wielu chętnych, aby wybrać USA za swój kraj marzeń. Poznałem podczas swojego pobytu takie osoby. Ja jednak za bardzo tęskniłem za Polską, aby zdecydować się na emigrację.

Main Street, Indian Lake, NY
Ameryka pozostaje w moim sercu jako miejsce, gdzie uformowała się moja dorosłość. Tęsknię i za osobami, które tam poznałem, i za miejscami, które odwiedziłem. Polecam wszystkim takie wyjazdy zagraniczne, gdzie można w danym mieście pomieszkać na dłużej. Na pewno okaże się to niezapomnianym przeżyciem.

Uliczka w Nowym Jorku

Nowy Jork, 2007
Comentarios